W tym roku znowu czekało mnie
nowe pasmo górskie do poznania – tym razem Wielka Fatra. Kiedy zapisywałam się
na ten wyjazd, nie wiedziałam o tym paśmie dosłownie nic. Zaczęłam szukać w
internecie jakiegoś przewodnika. Okazało się, że z tym jest problem, bo
najbardziej polecana książka wydawnictwa Rewasz już się dawno wyczerpała i
jedne, co można dostać, to egzemplarz z drugiej ręki. Taki też kupiłam,
niezupełnie świadomie ;) Moja mina przy ladzie w księgarni pewnie była
bezcenna, ale uznałam, że skoro tułałam się po Warszawie taki kawał drogi, to
już wydam te parę groszy. Przewodnik po Wielkiej Fatrze można by uznać za suchy
tekst, zdjęć tyle co nic, ale muszę przyznać, że ilością informacji można go
porównać nawet do tatrzańskich przewodników Józefa Nyki. Opłacało się!
Aby dotrzeć na Wielką Fatrę,
musiałam nocą jechać do Krakowa, gdzie nad ranem byłam umówiona ze znajomymi. W
Nowym Targu czekało na nas śniadanie przyrządzone przez koleżankę Iwonkę, tak
miło to bardzo rzadko zdarza mi się rozpocząć wyjazd w góry – domowym
śniadaniem. Po drodze Iwonka opowiedziała o historii Inków na Podhalu, skarbach
jakiego znaleziono w Niedzicy i tym zasiała moją ciekawość.
Pierwszego dnia mieliśmy w planie
dość krótką wycieczkę „na rozgrzewkę”. Zakwaterowani byliśmy w Liptowskiej
Osadzie w domku o nazwie Relax. Cóż za miłe skojarzenie, ale takie złudne, bo
na Wielkiej Fatrze trzeba się mocno natrudzić, by zdobyć ciekawy szczyt. Dla
mnie był to wyjazd też na inny sposób wyjątkowy: pierwszy raz będę robić
zdjęcia moim nowym aparatem! Co wyjdzie?
Z Liptowskich Rewuczy (635 m ) udaliśmy się żółtym
szlakiem na Północną Przełęcz Rakitowską, z której wiedzie zielony szlak na
Rakitow.
Szlak wiedzie przez Dolinę Ciepłą, która z obu stron jest zamknięta
wysokimi zboczami gór. Nazwa doliny chyba nie jest przypadkowa, bo rzeczywiście
było tam bardzo ciepło, nie zaznaliśmy chyba żadnego powiewu wiatru, a tego
upalnego dnia bardzo nam tego brakowało.
Na upał jednak nie wypadało narzekać,
bo w Polsce majówka miała być stabilna, czyli ciągle zimno i deszcz. Dolina Ciepła ciągnie się około 4km, potem
szlak zaczyna ostro iść do góry i tak biegnie aż do Północnej Przełęczy
Rakitowskiej. Po drodze minęliśmy polanę, na której znajduje się bacówka Limba
(1210 m ),
zbudowana nad stawem z dnem pokrytym mchami. W bacówce można się zakwaterować,
ale trzeba mieć własny śpiwór i nie ma co liczyć na luksusy. Zamieniłyśmy z
Iwonką parę słów z hatarem, nie było to do końca takie łatwe, bo on (jak dla
mnie) bardzo szybko mówił po słowacku, ale zrozumiał, że chodzi nam o numer
telefonu, podał też adres strony internetowej bacówki: http://www.limba.estranky.sk/ Z polany
roztacza się piękny widok na Tatry Niżne (najbardziej rzucały się w oczy m. in.
Salatyn i Tołsta) i inne góry.
Po odpoczynku udaliśmy się w
dalszą trasę, do pokonania mieliśmy jeszcze ponad 350m przewyższenia. Szlak
wiódł stromymi stokami Rakitowa, nie trzeba być ekspertem, by domyślić się jak
często muszą schodzić tam zimą lawiny (z resztą Wielka Fatra słynie z częstych
lawin).
Po dotarciu na Północną Przełęcz Rakitowską (1375m) i krótkim
odpoczynku udaliśmy się zielonym szlakiem w stronę szczytu Rakitowa. Szlak był
jeszcze zasypany śniegiem, ale nie było go bardzo dużo, nie obsuwał się, można
było bezpiecznie wejść na górę, bez raczków/ raków, jedynie kijki były pomocne.
Szczyt Rakitowa (1567m) jest
dosyć wypłaszczony, ale w porównaniu do innych szczytów Wielkiej Fatry jednak
dość mały. Na jego środku stoi krzyż. Rakitow jest znany z przepięknych widoków,
można z niego podziwiać oczywiście Wielką Fatrę, Niżne Tatry, Tatry Zachodnie
(które majaczyły nam zza chmur), Małą Fatrę.
Zejście na Południową Przełęcz
Rakitowską (1295m) jest równie strome jak podejście od północy. Wieńczy ją
przejście przez bramę skalną, której ściany mają wysokość ok. 6m.
Przyznam, że
po tylu godzinach dreptania byłam już wykończona. Na dodatek w moim bukłaku
zaczęła się kończyć woda. Widziałam, że jeszcze bardzo duży dystans przed nami,
a ta świadomość, że nie mam nic do picia w taki upał nie była pokrzepiająca,
zaczęło mnie to wręcz stresować i coraz ciężej mi się szło. Po przetrawersowaniu Mincola i Gruna
dotarliśmy na halę, z której roztacza się widok na Czarny Kamień (1479m).
Szczyt tej góry nie jest dostępny turystycznie, ze względu na walory
przyrodnicze utworzono tam rezerwat. Na tej hali zrobiliśmy sobie dłuższą
przerwę. Kolega Grześ miał na szczęście całą butelkę wody i uratował mnie, bo
inaczej po prostu padłabym z pragnienia, a tak na serio, to rzeczywiście
mogłabym się niepotrzebnie odwodnić albo nawet dostać udaru. Odpoczywaliśmy tam
co najmniej godzinę, ja nawet ucięłam sobie drzemkę :)
Od Przełęczy pod Czarnym
Kamieniem (1266m) szlak skręca w lewo i zmienia kolor z zielonego na czerwony.
Teraz ostro w dół schodziliśmy do środkowej części Liptowskich Rewuczy. Na
końcu szlaku mieliśmy niespodziankę, gdyż musieliśmy przekroczyć potok bez
kładki. Z obawy, żeby nie przemoczyć butów, postanowiłam je zdjąć i przejść po
potoku. Jakoś nigdy tego nie lubię, a ten potok nie wyglądał na najczystszy i
niestety też nie pachniał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz