Dawno nie było mnie w moich
ukochanych Tatrach, dlatego uparłam się, by długi, bożociałowy weekend spędzić
w Zakopanem – mimo tłumów, które tam zjeżdżają, uznałam, że jakoś to wytrzymam,
z resztą plany były takie, by chodzić po jak najmniej obleganych szlakach
(zwykle ludzie mi nie przeszkadzają, ale tym razem potrzebowałam trochę spokoju
w Tatrach). Prognozy nie przewidywały rewelacyjnej pogody, dlatego
postanowiłyśmy rano decydować, na który szlak się wybierzemy.
W czwartek rano obudziła nas
burza, także od razu wiedziałyśmy, że nigdzie daleko i wysoko nie pójdziemy.
Wybrałyśmy trasę na rozruch Dol. Białego – Sarnia Skała – Kalatówki – Kuźnice.
U samego wylotu Doliny, na drogę wybiegła nam sarna, która z początku nas nie
zauważyła, a po chwili zrobiła jednego wielkiego susa przez potok. Bardzo się
ucieszyłyśmy, że tak szybko zaznałyśmy jakiś przejawów (dzikiej) natury. Zieleń
była jeszcze bardzo świeża, na niektórych drzewach pąki dopiero się rozwijały,
było typowo wiosennie (tylko niestety deszczowo).
Na Czerwonej Przełęczy tuż pod
Sarnią Skałą niestety wszystko było spowite w chmurach, więc nie spodziewałyśmy
się już żadnych widoków. W pewnym momencie zatrzymałyśmy się już pod sam koniec
podejścia na Sarnią Skałę i ja odwracając się na moment pomyślałam sobie
„Chryste, co to takie wielkie u góry?!”, aż podskoczyłam ze strachu, a to
odsłonił się z chmur Giewont i tym oto sposobem przestraszyłam się widoku, po
który tutaj szłam. W tym właśnie momencie rozpoczął się piękny spektakl pt.
morze chmur, które przewalały się bardzo szybko, odsłaniając zarówno ten
najbliższy Giewont jak i dalsze Tatry Wysokie. Było to dla nas ogromne
zaskoczenie i wspaniała nagroda za to, że jednak mimo deszczu wyszłyśmy z
pokoju.
Na Sarniej Skale spędziłyśmy
dobre 40 minut, w tym czasie na szczęście nie padał deszcz a Giewont odsłonił
się całkowicie (ten widok nawet mniej mi się podobał niż te wcześniejsze,
przewalające się chmury).
Szlak do Kalatówek zleciał nam bardzo szybko. Na trasie z chmur wyłaniały się Zameczki, także nie było najgorzej, nie szłyśmy w totalnym mleku.
Z Wyżniej Przełęczy Białego było
widać Kasprowy Wierch i grań Goryczkowych Czub, jednak deszcz padał coraz
mocniej.
Niżej też jest jedno miejsce, z
którego pięknie widać Kalatówki i otaczające je góry, jednak rozpadało się tak
mocno, że tam było już bardzo mgliście.
W Kuźnicach byłyśmy dość
wcześnie, bo ok. 13-tej, ale dalsze wędrowanie po prostu nie miało sensu. Żeby
nie tracić czasu, pojechałyśmy do Nowego Targu, gdzie spotkałyśmy się ze
znajomymi i skosztowałyśmy pysznych deserów w cukierni Deja Vu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz