czwartek, 3 sierpnia 2006

Zakopane wyzwiedzane

Ostatniego dnia urlopu już nie mieliśmy za bardzo siły gdziekolwiek ruszyć. Prawda jest taka, że nie było też zbyt rewelacyjnej pogody, co chwilę siąpił deszczyk, dlatego postanowiliśmy pozwiedzać tego dnia Zakopane.




Niestety dopiero na koniec wyjazdu zakupiłam przewodnik po Tatrach Józefa Nyki... Ale lepiej późno niż wcale ;)




środa, 2 sierpnia 2006

Kasprowy Wierch

Kolejnego dnia postanowiliśmy wybrać się na Kasprowy Wierch. Tutaj znów powtórzyła się sytuacja z przypadkowym wyborem szlaku, bowiem skręciliśmy od razu w momencie, gdy na tabliczkach pokazał się napis „Kasprowy Wierch” i tym sposobem udaliśmy się na tę górę przez Myślenickie Turnie. Nie było czego żałować, mogliśmy poobserwować, jeszcze starą, kolejkę.









Widoki z tej trasy są bardzo malownicze, aczkolwiek Kasprowy Wierch parę razy nas oszukał, bo wydawało się, że „już za zakrętem”… a tu jeszcze kilka podejść. Ale tak to chyba w górach jest, teraz już tak łatwo nie dam się oszukać.
Kiedy dotarliśmy na Kasprowy Wierch, usiedliśmy w budynku górnej stacji kolejki, by wybrać trasę powrotną. Wtedy jeszcze były tam ławki i mapy, przypominało to trochę schronisko.
Drogę powrotną wybraliśmy naturalnie przez Halę Gąsienicową. Pogoda nie rozpieszczała, bo padał deszcz, ale Stawy Gąsienicowe zachwyciły każdego z nas.
Kolejny dylemat dopadł nas na Karczmisku, gdzie musieliśmy zdecydować czy wracamy przed Jaworzynkę, czy Skupinów Upłazem. Wybraliśmy to drugie, czyli popularnie nazywany Boczań, gdyż nie chcieliśmy pożegnać się z tymi pięknymi widokami.

Po takiej wycieczce zasłużyliśmy na wspaniałą nagrodę, a był to deser w cukierni Samanta. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc w Zakopanem.

wtorek, 1 sierpnia 2006

Dolina Pięciu Stawów Polskich

W końcu nastał czas na trochę ambitniejszy cel, a więc Tatry Wysokie i ich przepiękna Dolina Pięciu Stawów Polskich. Pogoda nas tego dnia nie rozpieszczała. Zwłaszcza przy Wodospadzie Siklawa nie było zbyt przyjemnie, gdyż woda z deszczu lała się po głazach, którymi trzeba było iść do schroniska. Założyliśmy nasze "termoaktywne płaczcze" i w drogę. 

Jako, że znałam już trasę do Morskiego Oka, a pogoda nie była pewna, postanowiłam byśmy poszli przez Świstówkę do Morskiego Oka. Byłam pewna, że trasa ta spełni oczekiwania osób, które nie znają Tatr i na pewno je zachwyci. Nie myliłam się: humory nam dopisywały. 

W schronisku zrobiliśmy sobie przerwę na posiłek, zregenerowaliśmy siły i postanowiliśmy jeszcze obejść Morskie Oko dookoła. To była słuszna decyzja, bo staw z każdej strony wygląda inaczej i robi ogromne wrażenie. 

poniedziałek, 31 lipca 2006

Dolina Kościeliska - z Kościeliska

Okazało się, że w Zakopanem są też nasi znajomi – Aneta i Marcin. Postanowiliśmy razem wybrać się do Doliny Kościeliskiej. Umówiliśmy się na przystanku dla busów. Ja jako „znawczyni” zatrzymałam kierowcę i ochoczo wsiedliśmy do busa. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że Kościelisko to nie to samo, co Dolina Kościeliska. Wtedy też nauczyłam się, że, żeby dostać się do Doliny Kościeliskiej, trzeba jechać do miejscowości Kiry. Tym sposobem niespodziewanie wydłużyliśmy sobie wycieczkę, ale nie było czego żałować, ponieważ mogliśmy dzięki temu obejrzeć wspaniałą panoramę Tatr Zachodnich.

Po przejściu Doliny Kościeliskiej i odpoczynku przy schronisku Ornak, postanowiliśmy wybrać się do Stawu Smreczyńskiego.

Wycieczka do Stawu Smreczyńskiego bardzo nas zaskoczyła, mianowicie głazy i ich wielkość. Okazało się, że moje spodnie tego nie wytrzymały i porwały się w kroku. Całe szczęście miałam w plecaku jakieś agrafki, ale cała droga powrotna była "w strachu" czy szew nie pójdzie dalej oraz, czy agrafki się nie porozpinają. 

niedziela, 30 lipca 2006

Dolina Chochołowska, czyli niekończąca się opowieść

Na kolejny dzień wybraliśmy łatwą trasę. Nie znałam możliwości Kasi i Marcina, dlatego wolałam nie zapuszczać się daleko, z resztą sama nie znałam jeszcze Tatr zbyt dobrze i wszystko było dla mnie nowością (no, prawie wszystko). Naszym celem stała się Dolina Chochołowska. Zatrzymywaliśmy się właściwie co krok, a to zdjęcia owieczek, a to kózek, a to jadących, konnych dorożek. 

Jednak największym „numerem dnia” było to, że widząc już dach schroniska zawróciliśmy… Ze szlaku wykurzyły nas słyszalne grzmoty. I tak oto zaczęła się moja tradycja do niepogody w Dolinie Chochołowskiej…

sobota, 29 lipca 2006

Pierwszy urlop z prawdziwego zdarzenia

Wreszcie nastał czas wakacji z prawdziwego zdarzenia – pierwszy tygodniowy urlop – obowiązkowo w Tatrach. Towarzyszyli mi moja siostra Kasia oraz kolega Marcin, dla którego było to zapoznanie się z Tatrami.

Pierwszego dnia wybraliśmy się pieszo na Gubałówkę. Mogę określić to jednym zdaniem: był to niezły wślizg albo ześlizg. Wejście po błotnistej ziemi i konarach drzew dostarczyło wielu wrażeń i to chyba była moja ostatnia piesza wycieczka na Gubałówkę.