sobota, 31 marca 2012

Zimowy dzień w Zakoapnem

To już właściwie był ostatni dzień, kiedy mogłyśmy z Anią porobić zakupy w Zakopanem, więc z rana wybrałyśmy się na Krupówki kupić pamiątki, a potem do Muzeum Tatrzańskiego, gdzie pilnie przeczytałyśmy prawie wszystkie opisy i wyszłyśmy stamtąd dużo mądrzejsze i wzbogacone w wiedzę góralsko-tatrzańską :)
Na wieczór miałyśmy od dawna zaplanowane wyjście na spotkanie o historii TOPR w galerii na Kozińcu. Udało nam się namówić Roberta, by poszedł z nami. Tuż przed samym wyjściem rozpętała się burza śnieżna, byłam zdziwiona, że też są błyski i grzmoty. Samo spotkanie było dosyć ciekawe, pokazywano stare, czarno-białe filmy o działalności TOPR (większości z nich nie znałam), ale byłam trochę zawiedziona opowieściami naczelnika TOPR i byłego naczelnika (Michała Jagiełły), ale to nie wynikało z ich braku chęci, raczej z tego, że pojawiło się tam miejscowe towarzystwo, więc istniało przeświadczenie, że wszyscy znają temat od podszewki. Mimo wszystko w bardzo dobrych nastrojach… udaliśmy się do knajpy, gdzie całkiem przypadkiem byliśmy świadkami zaręczyn, chociaż w knajpie panowała raczej grobowa atmosfera ;)

Tak oto dobiegł końca mój kolejny zimowy wyjazd w Tatry i muszę powiedzieć, że zima w górach straaaasznie mi się podoba i już mam marzenia na przyszły zimowy sezon :) Poza tym bardzo się cieszyłam, bo kontuzja nie dawała o sobie znać, a dzięki temu mogłam spokojnie powrócić w góry.

piątek, 30 marca 2012

W Tatrach powrót zimy

Obudziłyśmy się w zupełnie innym Zakopanem, zasypanym w śniegu i to całkiem nieźle go dosypało. Wybrałyśmy się, tak samo jak dzień wcześniej, Ścieżką pod Reglami do Dol. Białego. Cały czas padał śnieg i było przepięknie. 

Ania uznała, że koniecznie trzeba ulepić bałwana, najlepiej 1,5 metrowego, jakie było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że śnieg nie chce się lepić ;) Na zdjęciach widać jakie duże okazy udało nam się ulepić ;) 


Jak wracałyśmy z dolinki, spotkałyśmy Roberta i zabrałyśmy do Dol. Małej Łąki – niezwykle wymagająca wycieczka ;) dlatego w połowie (a może nawet nie?) drogi zawróciliśmy i poszliśmy do Żabiego Dworu posilić się po naszych trudnych, tatrzańskich wojażach. Potem jeszcze tylko deser w Samancie, powrót do pokoju, żeby się odświeżyć i z powrotem na Krupówki do knajpy :D Jak prawdziwe cepry. Chciałam zaznaczyć, że śnieg sypał cały czas, widoków zero. 

czwartek, 29 marca 2012

Kryzysowy dzień numer 2 - Dolina Strążysk

To był właściwie kryzysu ciąg dalszy. Spałam do 8:30, aż Ania zmartwiła się czy żyję :) Tym razem już naprawdę powolutku wybrałyśmy się Ścieżką pod Reglami do Dol. Strążysk. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy pierwszy raz w życiu zobaczyłam z tej doliny Giewont. Zawsze wybierałam tę trasę na zupełną niepogodę a tu taka niespodzianka. Poza tym to był pierwszy dzień, kiedy nie musiałyśmy używać raków, więc trochę odpoczęły nam stopy :) Herbaciarnia na Polanie Strążyskiej była zamknięta i w sumie dobrze, bo posiedziałyśmy na ławce, nawet trochę się poopalałyśmy (co raczej dla mojej czerwonej twarzy Indianki nie było wskazane) i podziwiałyśmy piękny, zaśnieżony Giewont.


środa, 28 marca 2012

Kryzysowy dzień w Dolinie Kościeliskiej

To był nasz kryzysowy dzień. Miałyśmy nadzieję, że pogoda będzie lepsza niż zapowiadana i udamy się na Grzesia i Rakoń, ale jednak było byle jak i stwierdziłyśmy, że wystarczy nam Dol. Kościeliska. W sumie to dobrze zrobiłyśmy, bo i tak ledwo człapałyśmy, to gdzie z taką energią na Grzesia i Rakoń a najgorzej to na Dol. Chochołowską ;) W Dolinie Kościeliskiej czekała nas niespodzianka, bo droga była cała oblodzona. Z początku próbowałyśmy to przejść jak zwykłe cepry bez raków, ale nie dało się i w końcu je założyłyśmy. Trochę żałowałyśmy, że na takie trasy nie mamy raczej raczków, bo w rakach wyglądałyśmy komicznie. Spojrzenia niektórych turystów były bezcenne, patrzyli na nas jak na kosmitki, no ale też trochę zazdrościli, że sobie tak „na luzaka” chodzimy po lodzie. 
W schronisku zastanawiałyśmy się, czy wybrać się nad Staw Smreczyński, ale przejmujące zimno zniechęciło nas skutecznie i powoli udałyśmy się z powrotem do Kir. Tym razem raki założyłam tylko ja (nie chciało mi się męczyć a poza tym jednak została mi lekka trauma przed upadkami), więc turyści już w ogóle robili oczy w 5 złotych. 

wtorek, 27 marca 2012

Rusinowa Polana w zimowej krasie

Tego dnia wybrałyśmy się z Zazadniej przez Wiktorówki na Rusinową Polanę. Ale wrócę do Wiktorówek… Miejce niezwykle klimatyczne i warte odwiedzenia, zwłaszcza, że bardzo łatwo tam dojść, jest dostępne właściwie dla każdego. Przeczytałam wszystkie tablice pamiątkowe ofiar gór i osób związanych z górami, chyba każdego dopadłoby tam zamyślenie… 

Na Rusinowej Polanie widoki jak zwykle wbijają w śnieg ;) Tego dnia wiało już niemiłosiernie, otwarte przestrzenie wcale nie były przyjemne. 

Powoli udałyśmy się w stronę Gęsiej Szyi, gdzie zrobiłyśmy sobie fotograficzny lans ;) 
W wolnym tempie szłyśmy do Równi Waksmundzkiej i dalej Psią Trawką w stronę Polany Olczysko i na Wielki Kopieniec. Po drodze właściwie żadnej żywej duszy (oprócz pary widzianej z daleka, idącej do Murowańca). Śniegu znowu po kolana. 
Na Wielkim Kopieńcu znowu wiatr, ale posiedziałyśmy tam troszkę i popodziwiałyśmy widoki, pogoda już się psuła, więc musiałyśmy się nacieszyć krajobrazem Wysokich Tatr. 



Potem z Anią poszłyśmy prosto do Kuźnic i na zasłużony obiadek… i oczywiście deser w Samancie ;) 

poniedziałek, 26 marca 2012

Pierwszy zimowy 2-tysięcznik!

Pogoda nadal przecudna, więc udałyśmy się na Kasprowy Wierch. Raki przydały się już po paru minutach wejścia na szlak, ale na szczęście nie non stop. Z Boczania wyłaniały się przepiękne widoki, cudnie było widać Babią Górę, Giewont i Czerwone Wierchy, ale ponownie kopara mi opadła, gdy zobaczyłam otoczenie Hali Gąsienicowej. 

W Murowańcu trochę dyskutowałyśmy czy idziemy od razu na Kasprowy, czy przez Liliowe itd. Zdecydowałyśmy (na co ja bardzo nalegałam), że pójdziemy najpierw do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Zakochałam się w tym miejscu zeszłej wiosno-zimy :) A tym razem śniegu było dużo, dużo więcej. Śnieg na zboczach Małego Kościelca aż skwierczał od słońca, co wcale mi się nie podobało i nie dodawało poczucia bezpieczeństwa. 
Stamtąd udałyśmy się na Przełęcz Liliowe, gdzie mniej więcej w połowie podejścia musiałyśmy założyć raki. Wiatr wiał dosyć mocno, ale głowy nie urywał, może trochę mroził nogi ;) Widoki wszystko rekompensowały. 

Podejście w rakach na Beskid wymusiło na nas trochę ostrożności, ale nie było gdzie ich zdjąć dosłownie na parę metrów. Beskid stał się moim pierwszym zimowym 2-tysięcznikiem – może szału nie ma, ale jednak ;) 
Na szczycie Kasprowego Wierchu z Anią zostałyśmy tylko na parę minut, szybkie zdjęcia i schodzimy na dół… do kolejki, bo mi się śpieszyło do Zakopanego… na zakupy. W sobotę zanim wybrałam się do Piątki, rozpadł się mój kijek, a że nie wyobrażałam sobie wędrówki bez kijków, musiałam je zakupić. Kolega załatwił mi zniżkę w Polar Sporcie przy Krupówkach. Stąd mój pośpiech. 


niedziela, 25 marca 2012

Zimowy Czarny Staw pod Rysami

Tego dnia trochę sobie pospaliśmy po sobotniej imprezie i na szlak wyszliśmy dopiero o 11. Jednak muszę zaznaczyć, że w nocy była zmiana czasu, dlatego 1 godzinka w plecy ;) Na ten dzień wybraliśmy w naszym pokojowym składzie trasę do MOkki Turystyki, czyli do Morskiego Oka i potem nad Czarny Staw.

Przed wejściem na szlak do Czarnego Stawu pod Rysami założyliśmy raki i w sumie dobrze zrobiliśmy, bo szlak nie był zbyt przyjemny. Było ślisko, o czym dosyć boleśnie przekonała się jedna z turystek, która miała na tym szlaku wypadek. Całkiem przypadkowo staliśmy się świadkami akcji ratunkowej TOPR-u z użyciem śmigłowca. Panowie ratownicy radzili sobie doskonale a nam prawie szczęki opadały na ziemię (śnieg) :) 

Znad Czarnego Stawu mieliśmy dobry punkt obserwacyjny, więc jak gapie staliśmy i cykaliśmy zdjęcia. Przy Czarnym Stawie było bardzo niewiele osób, ktoś schodził z Rysów, warunki podobno były nie najgorsze. Przy zejściu znad Czarnego Stawu dla mnie zaczęła się zabawa, na szczęście niezawodny Janek wspierał mnie dzielnie, za co jestem mu bardzo wdzięczna :)



W Roztoce spakowaliśmy swoje klamotki i tym razem drogą gospodarczą udaliśmy się na parking (znów w rakach). My z Anią i Lidką bardzo szczęśliwe mogłyśmy zostać w Zakopanem, by dalej wędrować po Tatrach.

sobota, 24 marca 2012

Zimowa Dolina Pięciu Stawów Polskich

Do Zakopanego przyjechałyśmy z Anią o 7. Przywitała nas piękna pogoda i w wyśmienitych nastrojach pobiegłyśmy do sklepu po prowiant na weekend, po drodze zjadłyśmy śniadanie na Równi Krupowej z widokiem na przepiękne, wytęsknione Tatry i zaraz potem udałyśmy się z powrotem na dworzec, by stamtąd z Hanią pojechać do Palenicy. Tam z kolei spodziewałyśmy się wolontariuszy, którzy mieli opowiadać o ABC lawinowym (ja też spodziewałam się plakietki, bo lubię takie cudeńka), ale niestety nie było nam to dane :(

Powolutku, obładowane niczym wielbłądy udałyśmy się w stronę schroniska w Roztoce, słonko bardzo szybko przypiekło mi buzię. Po drodze wpadłam na głupi pomysł, by do schroniska pójść skrótem, gdzie zapadałam się w śniegu do pasa i żeby się z niego wydostać musiałam za każdym razem zdejmować plecak, dobrze, że Ania miała do mnie tyle cierpliwości, by mnie z tych zasp wyciągać.
Kiedy już dotarłyśmy do schroniska, szybko zjadłyśmy śniadanie, przepakowałyśmy się i wyruszyłyśmy (niestety tylko we 2) do Doliny 5 Stawów. Na szczęście do momentu, gdy szłyśmy same szło się bardzo wygodnie, nie musiałyśmy zakładać (po raz pierwszy w życiu) samodzielnie raków. Przy dolnej stacji kolejki towarowej spotkałyśmy grupkę naszych znajomych. Byłyśmy pewne, że oni już wracają z Piątki, ale na szczęście dla nas, okazało się, że wciąż tam zmierzają. Od stacji kolejki towarowej do schroniska podejście przestało być takie wygodne, na niebie lampa i wszędzie dziury w śniegu. Każdy się zapadał, ale dobrze było skorzystać z tych dziur, bo w świeżym śniegu można się było zapaść do pasa przybierając ciekawe pozycje. Do Piątki poszliśmy (znowu niestety) „za tłumem”, czyli szlakiem letnim, który nie był dość bezpieczny, zwłaszcza bez raków, których nie było za bardzo jak i gdzie założyć, ale jakoś dotarliśmy z niemałymi emocjami do Piątki, gdzie przy schronisku siedziało mnóstwo znajomych :)
Przy schronisku uświadomiłam sobie, że nie mam aparatu, oczywiście wkręciłam sobie, że go gdzieś zgubiłam, kolega Janek chciał mi pomóc i zadzwonił do schroniska czy aparat tam nie został, ale pani ze schroniska nie miała dla mnie żadnych dobrych wieści i tak przez całą drugą część wycieczki miałam raczej strapioną minę. Na szczęście okazało się, że niepotrzebnie.
Z Jankiem postanowiliśmy zejść z Piątki już szlakiem zimowym, nie chciało nam się wracać znaną nam drogą, ale jakoś wrócić trzeba było ;) Przy okazji miałyśmy z Anią pierwsze koty za płoty z rakami. Część osób zjeżdżała na dół na pupach – zdecydowania szybsza forma zejścia na dół. Ja jednak miałam cykora, że a nuż przyjdzie mi do głowy hamować nogami (a na nogach raki). W Dolinie Roztoki mijaliśmy dyrektora TPN Pawła Skawińskiego, już myślał, że mija wolontariuszy, czyżby on również miał kłopot ze spotkaniem ich na szlaku? ;)

Wieczór w schronisku w Roztoce upłynął bardzo przyjemnie i interesująco: najpierw ciekawe szkolenie o ratownictwie i pierwszej pomocy, potem śpiewy i wesołe rozmowy.