poniedziałek, 31 lipca 2006

Dolina Kościeliska - z Kościeliska

Okazało się, że w Zakopanem są też nasi znajomi – Aneta i Marcin. Postanowiliśmy razem wybrać się do Doliny Kościeliskiej. Umówiliśmy się na przystanku dla busów. Ja jako „znawczyni” zatrzymałam kierowcę i ochoczo wsiedliśmy do busa. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że Kościelisko to nie to samo, co Dolina Kościeliska. Wtedy też nauczyłam się, że, żeby dostać się do Doliny Kościeliskiej, trzeba jechać do miejscowości Kiry. Tym sposobem niespodziewanie wydłużyliśmy sobie wycieczkę, ale nie było czego żałować, ponieważ mogliśmy dzięki temu obejrzeć wspaniałą panoramę Tatr Zachodnich.

Po przejściu Doliny Kościeliskiej i odpoczynku przy schronisku Ornak, postanowiliśmy wybrać się do Stawu Smreczyńskiego.

Wycieczka do Stawu Smreczyńskiego bardzo nas zaskoczyła, mianowicie głazy i ich wielkość. Okazało się, że moje spodnie tego nie wytrzymały i porwały się w kroku. Całe szczęście miałam w plecaku jakieś agrafki, ale cała droga powrotna była "w strachu" czy szew nie pójdzie dalej oraz, czy agrafki się nie porozpinają. 

niedziela, 30 lipca 2006

Dolina Chochołowska, czyli niekończąca się opowieść

Na kolejny dzień wybraliśmy łatwą trasę. Nie znałam możliwości Kasi i Marcina, dlatego wolałam nie zapuszczać się daleko, z resztą sama nie znałam jeszcze Tatr zbyt dobrze i wszystko było dla mnie nowością (no, prawie wszystko). Naszym celem stała się Dolina Chochołowska. Zatrzymywaliśmy się właściwie co krok, a to zdjęcia owieczek, a to kózek, a to jadących, konnych dorożek. 

Jednak największym „numerem dnia” było to, że widząc już dach schroniska zawróciliśmy… Ze szlaku wykurzyły nas słyszalne grzmoty. I tak oto zaczęła się moja tradycja do niepogody w Dolinie Chochołowskiej…

sobota, 29 lipca 2006

Pierwszy urlop z prawdziwego zdarzenia

Wreszcie nastał czas wakacji z prawdziwego zdarzenia – pierwszy tygodniowy urlop – obowiązkowo w Tatrach. Towarzyszyli mi moja siostra Kasia oraz kolega Marcin, dla którego było to zapoznanie się z Tatrami.

Pierwszego dnia wybraliśmy się pieszo na Gubałówkę. Mogę określić to jednym zdaniem: był to niezły wślizg albo ześlizg. Wejście po błotnistej ziemi i konarach drzew dostarczyło wielu wrażeń i to chyba była moja ostatnia piesza wycieczka na Gubałówkę.