niedziela, 17 lutego 2013

Góry Stołowe - dzień 2.

Z rana czekała nas niemiła niespodzianka, gdyż pan schroniskowy nie kwapił się do otworzenia baru, a wiele osób chciało kupić coś na śniadanie. Przez to schronisko opuściliśmy grupo po 10-tej i straciliśmy szansę na widoki, które pokazały się wcześnie rano.
Szlak na Szczelinie Wielki był nieczynny, ale można go zwiedzić na własną odpowiedzialność – co to oznacza? Chodzi o to, że jest bardzo ślisko na szlaku i o uraz nie trudno, raczej nie należy chodzić tam w tenisówkach, czy szpilkach. Mimo to, spotkaliśmy na szlaku turystów bez czapek, w lekkich kurtkach, w adidasach, w zamszowych kozaczkach. Szczerze mówiąc byłam pełna podziwu, że się nie połamali (tak jak pani dnia poprzedniego).


My uzbroiliśmy się w raczki i udaliśmy się do Piekiełka. Zejście było naprawdę bardzo śliskie, o upadek nie było trudno (z resztą sama takowy zaliczyłam, ale nic dramatycznego się nie stało). Wyjście z Piekiełka dało też moc wrażeń, a wciąganie się po łańcuchach, przynajmniej mi, dało lekki wycisk. Drogą okrężną udaliśmy się po nasze plecaki, które zostały w Niebie.





Po bardzo mozolnym zejściu ze Szczelińca Wielkiego, przez Karłów udaliśmy się do Błędnych Skał, gdzie nagrano „Opowieści z Narnii”. Tutaj szlak też był nieczynny, ale tak jak poprzednio, można na niego wejść na własną odpowiedzialność, a jest on dużo prostszy od tego na Szczelińcu. Tutaj za to jest wiele miejsc, przez które trzeba się przeciskać, czasami trzeba zdjąć plecak albo przejść na czworaka. Dało nam to dużo frajdy. Przy charakterystycznej Kurzej Stopce zrobiliśmy sobie pamiątkowe grupowe zdjęcie. Zaraz za Kurzą Stopką minęliśmy skałę o nazwie Kasa, gdzie zmieścić się mogą tylko bardzo szczupłe osoby (mi się wydaje, że tego mogą dokonać tylko małe dzieci), potem były łodzie podwodne i dalej koń, na którym zwykle każdy robi sobie pamiątkowe zdjęcie.





Udaliśmy się dalej czerwonym szlakiem do Kudowy-Zdrój. Kończąc szlak w Błędnych Skałach atrakcyjność szlaku znów opadła, wiedzie on po prostu lasem. W Kudowie-Zdrój całą grupą udaliśmy się do czeskiej restauracji Zdrojowa, gdzie posililiśmy się przed długą drogą powrotną. Robert jeszcze miał przed sobą 60 km trasy na rowerze. Chyba nikt mu nie zazdrościł, ale Robert dotarł do domu ponad 3 godziny przed nami. My do Warszawy dojechaliśmy parę minut po 2 w nocy.




Wrażenia po tym wyjeździe – niesamowite. Humory dopisywały nam nieustannie i dzięki temu nawet mocno nie narzekaliśmy, że nie było zbyt rozległych widoków. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem a przy okazji poznaliśmy nowe pasmo górskie. Dzięki Robertowi nie zgubiliśmy się i wiedzieliśmy jakie szlaki wybierać. Gorąco polecam odwiedzenie Gór Stołowych zimą, plusy są tego takie, że turystów jest bardzo mało, a poza tym przy czołganiu się między skałami nie upaprzemy się po pas.


sobota, 16 lutego 2013

Góry Stołowe - dzień 1.

Wraz z ekipą kolegi – Marka oraz koleżanką Basią udaliśmy się późną nocą w Góry Stołowe. Sudety są trudnym do dotarcia rejonem, dlatego okazji, by dojechać tam specjalnie wynajętym busem nie chciałam przepuszczać. Uznałam, że kwota 190 zł jest tego warta.
Zaraz za Kłodzkiem do naszej 11-osobowej grupy miał dołączyć Robert, który niezłomnie dotarł do nas na rowerze. Umówiliśmy się z nim na stacji benzynowej PKN Orlen w Kłodzku, niestety okazało się, że jest ich w obrębie kilka i czekaliśmy na siebie w różnych miejscach. W końcu jednak Robert zjawił się na miejscu, zgarnęliśmy go do busa i udaliśmy do Złotna, skąd zaczęliśmy zwiedzać Góry Stołowe. Niestety trochę pomąciliśmy szlak, bo zamiast udać się bezpośrednio do czerwonego szlaku, to z żółtego skręciliśmy zbyt wcześnie na zielony i tym sposobem szliśmy przez długi czas „wspaniałym lasem bez widoków” – Urwiskiem Batorowskim. 

Aby skierować się do Skalnych Grzybów, które były naszym celem na ten dzień, skierowaliśmy się najpierw niebieskim, a potem znów żółtym szlakiem. Robert uświadomił nas przy okazji, że nie należy niszczyć śladów dla narciarzy, dlatego staraliśmy się iść jedną stroną, choć w 12-osobowej grupie nie jest to łatwe. Po drodze minęliśmy zawodników III Międzynarodowego Biegu Narciarskiego im. Franza Pabla (a raczej to oni nas mijali). Franz Pabel był twórcą trasy turystycznej na Szczeliniec Wielki i stał się pierwszym mianowanym przewodnikiem turystycznym w Sudetach. Miało to miejsce równo 200 lat temu, czyli w 1813 roku.
Na czerwonym szlaku Grzybów Skalnych, w miejscu, gdzie stoi skalna brama wiele osób pozowało do zdjęć, zwłaszcza z tego powodu, że Robert potrafił świetnie ująć to na fotografiach.

 Kiedy przekroczyliśmy Drogę Stu Zakrętów atrakcyjność czerwonego szlaku momentalnie spadła. Z początku cała była zdecydowana, by pójść jeszcze do Pasterki, gdzie odbywał się zlot pewnego sudeckiego forum, jednak po długim wędrowaniu zapał mocno osiadł. W międzyczasie odebrałam telefon od kolegi, który martwił się o nas, gdyż na Szczelińcu w Piekiełku zdarzył się wypadek i trwała akcja ratunkowa GOPR-u.
Jako, że była jeszcze wczesna pora wraz z Robertem, już tylko we dwójkę, udaliśmy się żółtym szlakiem do Pasterki. Naszym oczom ukazały się wspaniałe skały zwane Ściankami. Towarzyszyły nam one przez dłuższy czas, a może ten czas wydłużał się dlatego, gdyż aż żal było nie robić zdjęć. 
Coraz bardziej zbliżając się do Pasterki, zaczęła spowijać nas mgła, powodując niesamowite wrażenie jak z thrillera. 


Zastanawialiśmy się czy w schronisku są już nasi znajomi, po samochodach zorientowaliśmy się, że tak. Przyjęto nas bardzo miło, nie minęła sekunda, by znalazły się dla nas miejsca przy stole, byśmy mogli się posilić. Okazało się, że pójście do Pasterki było bardzo dobrą decyzją, gdyż na Szczelińcu jedzenia zabrakło… Poza tym grupa sudecka planowała również wejść na Szczelinie z pochodniami, dlatego bez większych protestów zaczekaliśmy na nią, dogadzając sobie czeskim piwem Opat i innym napojami na wzmocnienie.
Wejście na Szczeliniec żółtym szlakiem jest bardzo strome, więc mocno się ślizgaliśmy, ale dzięki temu nastrój z każdą minutą był coraz lepszy. Mi samej parę razy zdarzyło się w ześlizgu usiąść koledze idącemu za mną na głowie, jednak kolega nie protestował, a sam będąc w opałach łapał mnie za nogę – trzeba sobie jakoś w trudach radzić. Na szczycie Szczelińca czekała nas kolejna niespodzianka, bo grupa sudecka przygotowała lampiony i szczęśliwie otrzymałam jeden, by puścić swoje marzenie w przestworza (przy okazji przypaliłam sobie palec).



Wreszcie udaliśmy się do schroniska, gdzie sudeckie forum miało okazję poznać naszą ekipę. Długo jednak nie bawiliśmy razem, bo naszym gościom śpieszyło się do pasterkowego baru, do którego na szczęście zdążyli. Sami też niebawem udaliśmy się do łóżek. 

niedziela, 10 lutego 2013

Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej

Trzeciego dnia wybraliśmy się do Skansenu – Orawskiego Parku Etnograficznego w Zubrzycy Górnej. Chcieliśmy tak zaszaleć, że wybraliśmy dłuższe zwiedzanie, nie biorąc pod uwagę tego, że na dworze (na polu ;) ) mróz i w ogóle przejmujące zimno. Już niebawem się przekonaliśmy, że nie damy rady zwiedzić całego skansenu. Pani przewodnik bardzo ciekawie o wszystkim opowiadała, ale przemarznięci musieliśmy poprosić o skrócenie zwiedzania. Na pewno warto tam wrócić wiosną albo latem!

sobota, 9 lutego 2013

Zimowa Babia Góra a raczej Sokolica

Jeszcze przed wyjazdem umawiałam się z kolegą Robertem, że spróbuję zdobyć Babią Górę nocą, tak by obejrzeć z niej wschód słońca. Jednak po chodzeniu w śniegu minimum do kolan i po wysłuchaniu opowieści tych, co dreptali w okolicy Babiej poprzedniego dnia, uznałam, że w ogóle wejście na tę górę jest niemożliwe.
Tym sposobem już z samego rana miałam kompletny brak motywacji do zdobycia czegokolwiek. Z Krowiarek wyruszyliśmy wcześnie rano, bo istniały przesłanki, że będziemy iść bardzo długo. W rezultacie nie było tak dramatycznie, aczkolwiek z pewnym wysiłkiem dotarliśmy na Sokolicę. 

Do Babiej Góry zostało drugie tyle. Zrobiliśmy sobie tam przerwę na drugie śniadanie, chyba było dość zimno, bo bardzo szybko kubeczki po herbacie pokrywały się lodem.

Widoków z Sokolicy za bardzo nie było, czasami odsłaniały się stoki Diablaka, ale jedna z dziewczyn wykonała telefon do Michała, który był już wyżej. Chcieliśmy wszyscy wiedzieć czy warto człapać do góry. Połączenie niestety urwało się i nie wiadomo z jakiego powodu uznaliśmy, że skoro było słychać wiatr (no bo co innego można usłyszeć w słuchawce w górach?), to musi być dramatycznie ciężko i sporą grupą zawróciliśmy… Potem okazało się, że pomiędzy chmurami robiły się odstępy i z Babiej Góry można było nawet zobaczyć Tatry!


W Zubrzycy Górnej byliśmy z powrotem już przed południem. Co było robić? Poszliśmy na obiad do knajpy, gdzie mieliśmy dodatkową atrakcję, czyli muzykę na żywo w wykonaniu górali orawskich. W niedługim czasie w tej samej restauracji zaczęli pojawiać się zdobywcy Babiej Góry. Kiedy nam pokazali zdjęcia ze szczytu, wielu z nas ogarnął przeogromny żal, niedosyt i złość na samego siebie, że tak łatwo odpuściliśmy, że cel, który tak łatwo można było zdobyć sami przekreśliliśmy nie mając do tego żadnych podstaw.

Popołudniu mieliśmy okazję wysłuchać prezentacji pracownika Babiogórskiego Parku Narodowego. Pan opowiedział w bardzo przystępny sposób dlaczego Babia Góra jest taka niezwykła, jak bardzo człowiek może zmienić florę i faunę oraz jak relacje górali orawskich i żywieckich mają wpływ na komunikację publiczną pomiędzy Zawoją a Zubrzycą Górną.

piątek, 8 lutego 2013

Hala Krupowa

Wreszcie pierwszy wyjazd w góry po tak długiej przerwie! Ile można czekać…
W mediach wciąż trąbiono o kiepskich warunkach na górskich szlakach, schodziły lawiny, dochodziło do pobłądzeń, utraty sił. My pierwszego dnia mieliśmy duże  wsparcie medialne, bo Grzegorz, który organizował ten wyjazd, o naszych eskapadach poinformował lokalnego reportera – Łukasza Sowińskiego. Łukasz umieszcza swoje fotoreportażę na stonie internetowej Podhale24. Nasze wyjście miało być udokumentowane i pojawić się w tym serwisie (i pojawiło się tutaj: http://podhale24.pl/aktualnosci/artykul/22738/XXXVI_Zjazd_Klubu_GorySzlaki_zdjecia.html ). Poza tym Grześ ustalił z gospodarzami schroniska na Hali Krupowej, gdzie mieliśmy się udać, że droga gospodarcza będzie przetarta skuterami śnieżnymi. Po ciągłych opadach śniegu nie wiadomo jednak było co tam zastaniemy.
Rano przywitała nas piękna, słoneczna pogoda, co prawda na niebie były też chmury, ale nie zniechęcały one do wyjścia w żaden sposób. Do miejscowości Sidzina udaliśmy się samochodami, które mieliśmy zostawić na parkingu przy Wielkiej Polanie. Ilość śniegu była tak duża, że nie było gdzie zaparkować samochodów, drogę do parkingu zatarasował samochód, który trzeba było wypychać. Za chwilę zorganizowali się pobliscy mieszkańcy, którzy za pomocą traktora odśnieżyli plac. 

Po ok. 30 minutach zmagań ze śniegiem na parkingu, mogliśmy wyruszyć na Halę Krupową. Tu czekało nas kolejne zaskoczenie, bo droga gospodarcza była kompletnie zasypana, było widać małe dwie rynienki po samochodzie, ale pokrywa śnieżna miała wysokość co najmniej 50cm. Padła decyzja, że pójdziemy czarnym szlakiem, który w letnich warunkach po 1h15min. doprowadza do schroniska na Hali Krupowej. Ścieżkę trzeba było cały czas torować. Bez chłopaków, którzy się tego podjęli, byłoby nam naprawdę ciężko!

Wszyscy szliśmy gęsiego dość wąską rynienką, zapadając się w śniegu czasami do kolan, czasami do pasa. Humory dopisywały nam wyśmienite, ponieważ pogoda wynagradzała nam trudy wędrowania. Cały czas po lewej stronie widzieliśmy pasmo Policy (samego szczytu niestety nie było widać). Myślę, że każdy cieszył się na swój sposób z tego, że panuje taka piękna zima, bo jeszcze niedawno, w mieście było zupełnie szaro-buro, raczej jesiennie niż zimowo, a teraz przed oczami ukazywały się nam choinki uginające od śniegu, wspaniale połyskujące w słońcu. Przy jednym z kolejnych skrzyżowań szlaku czarnego z drogą gospodarczą ustalono postój, by Łukasz zrobił nam wspólne pamiątkowe zdjęcie. W tym czasie zmienili się też torujący, dzięki czemu chłopaki mogli trochę odpocząć. Na szlaku spotkaliśmy niewiele osób, moim zdaniem 3 osoby schodzące z Hali Krupowej.



Po dotarciu na skrzyżowanie szlaków na Przełęczy Kucałowej do schroniska pozostało nam tylko 15 minut i tutaj mogliśmy już uwierzyć czasowi zapisanemu na szlakowskazie, bo teren wypłaszczył się a droga była lepiej przedeptana. Na szerokie widoki nie mogliśmy jednak liczyć, ponieważ Hala była już spowita chmurami. 

Jednak cały czas w dobrych humorach ok. godz. 13 dotarliśmy do schroniska, by przez godzinę posiedzieć razem, pożartować i oczywiście posilić się. Pani w schronisku wyglądała na dość zaskoczoną, że pojawiło się nas tak wiele. Na zamówione dania przyszło nam czekać dość długo, zastanawialiśmy się czy barszcz biały z jajkiem nie był zbyt wyszukany, czy przypadkiem po jajka pani nie wybrała się w doliny. O 14 postanowiliśmy ruszyć w drogę powrotną, tą samą trasą, by dać sobie trochę wytchnienia. Przed schroniskiem Łukasz zrobił nam kolejne zdjęcie grupowe, jednak tym razem dostał całe naręcze aparatów, więc zanim wypstrykał wszystkie, to minęło trochę czasu. Sam też dorobił się ciekawego zdjęcia, kiedy na jego szyi wisiało kilka sztuk lustrzanek – prawdziwy fotoreporter! 
Drogę powrotną pokonaliśmy w 60 minut, wreszcie można było odczuć, że jest to łatwy szlak, nie przysparzający większych trudności, ale odczucie to wystąpiło tylko dzięki temu, że wcześniej chłopaki przetorowali ścieżkę i pogoda nie była zła, czasami tylko sypnął drobny śnieżek. Gdyby zerwał się wiatr, zasypał wcześniejsze ślady, a śniegu znowu by dopadało, myślę, że nie mielibyśmy za wesoło. Los nam jednak sprzyjał.


Po powrocie do pensjonatu jeden z uczestników przedstawił swoje wspomnienia z wyjazdu w Alpy.