Na kolejny dzień wybraliśmy łatwą trasę. Nie znałam
możliwości Kasi i Marcina, dlatego wolałam nie zapuszczać się daleko, z resztą
sama nie znałam jeszcze Tatr zbyt dobrze i wszystko było dla mnie nowością (no,
prawie wszystko). Naszym celem stała się Dolina Chochołowska. Zatrzymywaliśmy
się właściwie co krok, a to zdjęcia owieczek, a to kózek, a to jadących,
konnych dorożek.
Jednak największym „numerem dnia” było to, że widząc już dach
schroniska zawróciliśmy… Ze szlaku wykurzyły nas słyszalne grzmoty. I tak oto
zaczęła się moja tradycja do niepogody w Dolinie Chochołowskiej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz