Pogoda nadal przecudna, więc
udałyśmy się na Kasprowy Wierch. Raki przydały się już po paru minutach wejścia
na szlak, ale na szczęście nie non stop. Z Boczania wyłaniały się przepiękne
widoki, cudnie było widać Babią Górę, Giewont i Czerwone Wierchy, ale ponownie
kopara mi opadła, gdy zobaczyłam otoczenie Hali Gąsienicowej.
W Murowańcu
trochę dyskutowałyśmy czy idziemy od razu na Kasprowy, czy przez Liliowe itd.
Zdecydowałyśmy (na co ja bardzo nalegałam), że pójdziemy najpierw do Czarnego
Stawu Gąsienicowego. Zakochałam się w tym miejscu zeszłej wiosno-zimy :) A tym
razem śniegu było dużo, dużo więcej. Śnieg na zboczach Małego Kościelca aż
skwierczał od słońca, co wcale mi się nie podobało i nie dodawało poczucia
bezpieczeństwa.
Stamtąd udałyśmy się na Przełęcz Liliowe, gdzie mniej więcej w
połowie podejścia musiałyśmy założyć raki. Wiatr wiał dosyć mocno, ale głowy
nie urywał, może trochę mroził nogi ;) Widoki wszystko rekompensowały.
Podejście w rakach na Beskid wymusiło na nas trochę ostrożności, ale nie było
gdzie ich zdjąć dosłownie na parę metrów. Beskid stał się moim pierwszym
zimowym 2-tysięcznikiem – może szału nie ma, ale jednak ;)
Na szczycie
Kasprowego Wierchu z Anią zostałyśmy tylko na parę minut, szybkie zdjęcia i
schodzimy na dół… do kolejki, bo mi się śpieszyło do Zakopanego… na zakupy. W
sobotę zanim wybrałam się do Piątki, rozpadł się mój kijek, a że nie
wyobrażałam sobie wędrówki bez kijków, musiałam je zakupić. Kolega załatwił mi
zniżkę w Polar Sporcie przy Krupówkach. Stąd mój pośpiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz