To był nasz kryzysowy dzień.
Miałyśmy nadzieję, że pogoda będzie lepsza niż zapowiadana i udamy się na
Grzesia i Rakoń, ale jednak było byle jak i stwierdziłyśmy, że wystarczy nam
Dol. Kościeliska. W sumie to dobrze zrobiłyśmy, bo i tak ledwo człapałyśmy, to
gdzie z taką energią na Grzesia i Rakoń a najgorzej to na Dol. Chochołowską ;)
W Dolinie Kościeliskiej czekała nas niespodzianka, bo droga była cała
oblodzona. Z początku próbowałyśmy to przejść jak zwykłe cepry bez raków, ale
nie dało się i w końcu je założyłyśmy. Trochę żałowałyśmy, że na takie trasy
nie mamy raczej raczków, bo w rakach wyglądałyśmy komicznie. Spojrzenia
niektórych turystów były bezcenne, patrzyli na nas jak na kosmitki, no ale też
trochę zazdrościli, że sobie tak „na luzaka” chodzimy po lodzie.
W schronisku
zastanawiałyśmy się, czy wybrać się nad Staw Smreczyński, ale przejmujące zimno
zniechęciło nas skutecznie i powoli udałyśmy się z powrotem do Kir. Tym razem
raki założyłam tylko ja (nie chciało mi się męczyć a poza tym jednak została mi
lekka trauma przed upadkami), więc turyści już w ogóle robili oczy w 5 złotych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz