Tego dnia większość z nas
szykowała się do drogi powrotnej. Część miała jednak czas wejść jeszcze na
pobliską górę, którą jest Zwoleń. Szlak koloru żółtego rozpoczynał się
nieopodal naszej kwatery i wiódł częściowo trasą narciarską. Jak na wszystkie
góry Wielkiej Fatry, podejście było dosyć ostre.
Wejście na Mały Zwoleń (1372m)
zajęło nam mniej-więcej 2h. ja dałam się trochę oszukać samej sobie, bo nie
zerknęłam na szlakowskaz i byłam przekonana, że oto już zdobyliśmy Zwoleń.
Zjadłam wszystkie kanapki i zadowolona delektowałam widokami, chociaż byłam
trochę zdziwiona, że na szczycie jest jeszcze parę drzew. Z przewodnika to nie
wynikało. Nagle jednak moi towarzysze podnieśli się i zaczęli szykować do dalszej
drogi. To było ciężkie przebudzenie ze snu i złudzeń… Stąd wędrówka przybiera
już spacerowy charakter, do pokonania pozostało niewiele metrów przewyższenia.
Może dlatego tak się pomyliłam, bo widoczny już Zwoleń wcale nie wydawał się
wyższy.
Zwoleń (1403m) jest szczytem o
podobnym charakterze jak Ploska, Kriżna, czy też Ostredok – jest płaską halą,
ale ma strome stoki. Na Zwoleń łatwo się dostać z Donowałów, mianowicie na
pobliski szczyt wiedzie wyciąg, z którego często korzystają paralotniarze. Ze
Zwolenia roztacza się wspaniały widok na Kriżną, Ostredok, Ploską oraz Rakitow,
który przez całą drogę robi ogromne wrażenie, wypiętrza się wysoko w górę i
wyróżnia względem innych szczytów.
W drodze powrotnej złapał nas deszcz, na
szczęście nie zmienił się w burzę i nie trwał bardzo długo. Za chwilę wyszło
słońce, które szybko nas wysuszyło. Zejście ze Zwolenia było dosyć szybkie i
można je było pokonać w niecałe 2h. Moim zdaniem góra ta jest fantastycznym
prologiem do zwiedzania Wielkiej Fatry, ponieważ nie jest jeszcze bardzo trudna
a daje możliwość obejrzenia tego pasma w całej swojej krasie. Ja niestety
wcześniej Wielkiej Fatry nie znałam, dlatego nie wiedziałam czego się
spodziewać. Przez cały wyjazd Rakitov wydawał mi się szczytem byle jakim,
dopiero ze Zwolenia dostrzegłam jaki jest piękny. Wielkiej Fatry nie da się
obserwować z bliska, trzeba się udać dalej, wszystko przez te strome stoki.
W drodze powrotnej mogłam jeszcze
cieszyć się gościną Iwonki. Odwiedziła nas jeszcze Halinka, przyniosła pyszne
nowotarskie lody. Z Iwonką powróciłyśmy do rozmów na temat Inków na Podhalu.
Pożyczyła mi książkę o tej historii „Przeklęte łzy słońca” Aleksandra
Rowińskiego. Ciekawa odskocznia od górskiej literatury, a jednak trochę tych
gór dotyczy, bo Niedzicy i innych okolic Podhala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz