poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Trzydniowiański Wierch i Kończysta nad Jarząbczą

Po zapoznaniu się z moją malutką siostrzenicą Oliwią, jednak nie mogłam się powstrzymać, by nie pojechać ponownie w Tatry, zwłaszcza, że pogoda miała być wspaniała. Z kolegą Marcinem wybraliśmy się nocnym pociągiem z Warszawy do Zakopanego. Tłum był całkiem spory, ale mieliśmy takiego farta, że w 8-osobowym przedziale było nas tylko 6. Podzieliliśmy się trójkami po obu stronach. My mieliśmy niestety miejsca środkowe. Ja zwinęłam się w kłębek na dwóch miejscach i zasnęłam. Obudziłam się dopiero, kiedy przypadkiem kolega obok pociągnął mnie za włosy. Okazało się, że głowę miałam położoną na jego kolanach a nogi rozprostowałam sobie i położyłam na kolanach drugiego pana. Muszę przyznać, że nawet się wyspałam i było mi bardzo miło, że nie zrzucono mnie na podłogę za moje nieświadome rozpychanie się.
Po przyjeździe do Zakopanego szybko zakwaterowaliśmy się i wybraliśmy do Doliny Chochołowskiej. Naszym celem miał być Trzydniowiański Wierch. Teraz dziwię się, że po w sumie ciężkiej nocy, wybraliśmy taką długą i nużącą dolinę, ale summa summarum decyzja nie była zła, bo poznałam piękny zakątek Tatr Zachodnich. Na Trzydniowiański podchodziliśmy przez Kulawiec, jest to szlak dość męczący, pnie się mocno do góry po kamieniach i korzeniach i początkowo bez widoków. Po zdobyciu szczytu Trzydniowiańskiego Wierchu szlak wygląda jak z baśni.


Żal było nie pójść dalej i przez Czubik przeszliśmy na Kończystą nad Jarząbczą. Jest to szczyt osiągający 2 002 m n.p.m., więc wysokość już nie byle jaka. Im wyżej, widoki poszerzają się. Nawet próbowałam namówić Marcina, byśmy weszli na Starorobociański Szczyt i wrócili przez Ornak, ale on uznał, że to zbyt wiele na pierwszy dzień. Wróciliśmy tą samą drogą planując już kolejny dzień. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz