piątek, 21 sierpnia 2009

Czerwone Wierchy

Pogoda utrzymywała się, dlatego kolejna trasa mogła być długa. Wybraliśmy Czerwone Wierchy, rozpoczynając trasę od Doliny Kościeliskiej przez Jadamicę. Już po godzinie – dwóch szliśmy cały czas niezacienionym szlakiem i zaczęliśmy szukać miejsca na śniadanie – oby w cieniu. Oprócz pysznych smakołyków pamiętam wszędobylskie muchy, od których nie można było się opędzić. W górach te muszki są jakieś odrętwiałe, latają tak wolno, że miałam obawy czy nie zjem jakiejś, kiedy przysiądzie na kanapce.
Po wejściu na Ciemniak i zobaczeniu wielkich ścian Krzesanicy, nogi same nas niosły dalej.
Krzesanicę zdobyliśmy bardzo szybko.

Na Małołączniaku zaczęliśmy opadać z sił, doskwierał nam całodzienny upał i przebywanie na słońcu.

Po zejściu z Małołączniaka Anię zaczęły nękać straszne bóle głowy, postanowiliśmy przeciąć zbocze Kopy Kondrackiej i bez zdobycia jej szczytu dotarliśmy do Przełęczy pod Kopą Kondracką. Ania wolała iść dalej do Kasprowego Wierchu jednak baliśmy się, że może niefortunnie okazać się, iż nie ma biletów do zjazdu kolejką, więc powoli zaczęliśmy schodzić do Hali Kondratowej. To była wspaniała wycieczka. Cudowna widokowo i po zdobyciu Ciemniaka niezwykle prosta.

Wycieczka ta okazała się niezwykła, ponieważ tego dnia urodziła się moja siostrzenica Oliwia (córka Kasi, która była ze mną w Tatrach w 2006 r.). Cały dzień wszyscy mieliśmy z tyłu głowy, że tam w dolinach (i to tych bardzo głębokich, bo mazowieckich) rodzi się nowy, mały człowieczek.Oliwia przyszła na świat o godzinie 20:20. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz