sobota, 18 września 2010

Jeden wrześniowy dzień w Tatrach

Przydarzyła mi się okazja, by odwiedzić Zakopane i Tatry, dlatego bez chwili wahania się tam wybrałam. Weekend zapowiadali piękny, ale noce i poranki były bardzo chłodne, marzyłam o czapce i rękawiczkach. To był chyba ostatni taki ciepły (w ciągu dnia) weekend w Tatrach. Z Anią i Mariuszem postanowiliśmy przejść się do Hali Gąsienicowej. 



piątek, 20 sierpnia 2010

Spływ przełomem Dunajca

Tego dnia zafundowałyśmy sobie całodzienny relaks na spływie przełomem Dunajca. Wcześniej zatrzymałyśmy się w Niedzicy, by zobaczyć tamę i zamek.


Spływ zaczyna się w Sromowcach Niżnych. Kolejka po bilety była ogromna, dlatego cieszyłyśmy się, że skorzystałyśmy z opcji wycieczki zorganizowanej (trochę na lewo, ale zawsze). Tratwą płynie się ok. 2,5 godziny, koniecznie trzeba wziąć ze sobą kanapki no i czapkę na głowę, bo po takim czasie na słońcu można dostać udaru a poparzenia słoneczne – gwarantowane! Widoki na Pieniny z Dunajca są przewspaniałe, na pewno kiedyś jeszcze wybiorę się na spływ. 

czwartek, 19 sierpnia 2010

Dolina Białej Wody

„Na tapczanie siedzi leń…”. Za oknem wspaniała pogoda, a my jesteśmy już tak zmęczone, że jedyne na co mamy siłę to Dolina Białej Wody. Chciałyśmy dojść do Polany pod Wysoką, ale tak szłyśmy, szłyśmy i szłyśmy… i zawróciłyśmy. Na dodatek jeszcze wybrałyśmy się w Zakopanem na imprezę.

środa, 18 sierpnia 2010

Hala Gąsienicowa i Czarny Staw Gąsienicowy

Poszłyśmy na Halę Gąsienicową, nawet przez moment myślałyśmy o Kasprowym Wierchu, ale jednak poprzestałyśmy na Czarnym Stawie Gąsienicowym. Dzień był chłodny i widoki na Tatry też były zimne.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Relaksacyjne Morskie Oko

Po naszej wyrypie chciałyśmy trochę odpocząć i wybrałyśmy się nad Morskie Oko. Po drodze mijałyśmy delegację ratowników z Ameryki Południowej. Nie powiem, żeby nie wzbudziło to naszego entuzjazmu ;) Za to panowie musieli mieć ubaw z naszych strojów ;)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Z nudów na Czerwone Wierchy

Na ten dzień znów były zapowiadane burze, natomiast rano pogoda była względna. Stwierdziłyśmy, że pójdziemy chociaż do Doliny Kościeliskiej i tam zdecydujemy co dalej.

Po herbatce przy schronisku i przejrzeniu mapy uznałyśmy, że na Ciemniak przez Dolinę Tomanową jest całkiem blisko. Szlak ten oferuje wspaniałe widoki, szkoda, że droga na Tomanową Przełęcz została zamknięta, już samo jej zdobycie oferowałoby wielkie atrakcje, niestety teraz, by zobaczyć wschodnią stronę trzeba wdrapać się aż na Ciemniak.



Początkowo miałyśmy wejść tylko na jeden z Czerwonych Wierchów, ale widoki jakie są z Ciemniaka i… błędne policzenie czasu do Kopy Kondrackiej, podkusiło nas, by iść dalej. 

Wiał dość silny wiatr, wielokrotnie musiałyśmy się zatrzymywać, bo miałyśmy wrażenie, że nas zaraz porwie. Kiedy schodziłyśmy już do Hali Kondratowej zaczęło grzmieć, a przy schronisku już rozpętała się burza. Po wczorajszych doświadczeniach trwania burzy w nieskończoność, uznałyśmy, że nie będziemy czekać i idziemy do Kuźnic. Decyzja nie do końca była trafna, bo mniej więcej po godzinie, kiedy już dotarłyśmy do Zakopanego, ulewa się skończyła a nad Tatrami pokazała się piękna tęcza. 

niedziela, 15 sierpnia 2010

Dolina Chochołowska i Grześ?

Tym razem wybrałam się w Tatry z koleżanką z pracy – Anią. Bardzo marzył mi się szlak na Wołowiec. Już rok wcześniej poleciłam go siostrze i powiedziała, że jest fantastyczny, dlatego marzyłam o tym, by sprawdzić co polecam ;) Dolina Chochołowska niestety dłużyła się niemiłosiernie. Podejście na Grzesia też dla mnie było mozolne, nie mogłam dogonić Ani. Najgorsze jednak było to, że było już słychać grzmoty, a ja wciąż nie widziałam Ani, nie wiedziałam czy ona wciąż idzie do przodu, czy czeka na mnie. W końcu spotkałyśmy się na szlaku i niestety musiałyśmy zrezygnować. Nie dotarłyśmy nawet na szczyt Grzesia…


Postanowiłyśmy przeczekać burzę w schronisku, siedziałyśmy tam dobre 2 godziny, tłumy jakie się w środku gromadziły były z minuty na minutę coraz większe. W międzyczasie zamówiłyśmy sobie szarlotkę z sosem jagodowym – pychota (tzw. przysmak chochołowski)! W końcu uznałyśmy, że możemy tak siedzieć do nocy, a burza i tak nie minie,  natomiast do kwatery trzeba jakoś wrócić. Ulewa z piorunami trwała w najlepsze do samego wylotu doliny, byłyśmy przemoczone do suchej nitki.