niedziela, 24 sierpnia 2008

Czas zdobyć Giewont

Pomysł na pierwsze wyjście w góry był dosyć oryginalny i zaskakujący (patrząc na to z perspektywy czasu). Mianowicie postanowiłam, że chcę zdobyć Giewont – bez rozgrzewki i tak naprawdę prosto zza biurka. Trasa, którą wybrałam nie była najlepsza, bo z Doliny Strążyskiej (której wylot miał być tak blisko, a szliśmy ul. Strążyską ok. 1 godziny – niepotrzebna strata energii, już lepiej byłoby pójść Drogą pod Reglami). Szlak wiodący do Przełęczy Grzybowiec wylał ze mnie siódme poty. Co więcej, wybrałam się z rozładowanym aparatem, dlatego zdjęć z tego wyjścia nie mam praktycznie wcale, pomijając te zrobione telefonem komórkowym (niestety wtedy, to jeszcze nie była zbyt wysoka jakość). Dojście do Wyżniej Kondrackiej Przełęczy przysporzyło mi wielu wrażeń, zwłaszcza przejście przez skalne żeberko. Na przełęczy stanęliśmy w kolejce na szczyt i potem już nie było zmiłuj, musiałam pokonać lęk i przeć do przodu (a raczej do góry). Łańcuchy wystraszyły mnie, nie mogłam do nich sięgnąć i zupełnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać, ale jakoś wdrapałam się na szczyt, na którym było mnóstwo ludzi i tak naprawdę nie widziałam co widać od północy. Obserwowałam tylko Czerwone Wierchy, Kasprowy Wierch i Tatry Wysokie. 
Po chwili postanowiliśmy wybrać się w drogę powrotną. Tylko dzięki temu, że szlak zejściowy przebiega nieco z drugiej strony mogłam podejść do krzyża. Myślę, że w innym przypadku te tłumy po prostu nie dałyby się w ogóle przemieszczać. Tym razem zeszliśmy drugą stroną – przez Halę Kondratową i Kalatówki do Kuźnic. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz