Na ten wyjazd wybrałam się dość
spontanicznie, bo zdecydowałam o nim na dzień przed. Wiedziałam, że pogoda
przez 4 dni powinna być boska, dlatego kupiłam bilety, szybko spakowałam się,
zarezerwowałam nocleg i w drogę!
Niestety po nocnej podróży moje
siły nie były największe, a pogoda też jeszcze nie była fantastyczna. Przez
szczyty Tatr przewalały się chmury, nie było sensu iść wysoko. Nastawiłam się
jednak na poznanie nowych miejsc, dlatego postanowiłam wreszcie zwiedzić Wąwóz
Kraków. Nie wiem czemu tyle z tym zwlekałam, wąskie przejścia pomiędzy skałami rzeczywiście robią wrażenie. Odległość między skałami nierzadko jest mniejsza niż 2 metry .
Ciekawostką są popodtykane gałęzie i kijki pod ściany skał, dzieciom tłumaczy
się, że to taka dla nich podpora, żeby nie upadły… Dla mnie to takie
symboliczne działanie jak poukładane wieżyczki z kamieni. W wąwozie było ludzi
jak na lekarstwo, a na szlaku jeszcze dosyć mokro. Po pokonaniu drabinki, gdzie
zaczyna się trasa jednokierunkowa, zobaczeniu jak wygląda trasa z łańcuchami…
niestety wycofałam się.
Szlak prowadzi dalej przez Smoczą Jamę. Nigdy nie byłam
w jaskini, a samej jakoś nic mnie tam nie pcha, a przecież miał to być wyjazd
relaksacyjny. Zeszłam więc na dół i poszłam do schroniska na śniadanie. Pogoda
zaczęła się już poprawiać, było widać coraz więcej niebieskiego nieba.
Przy
schronisku pogapiłam się na Bystrą, następnie udałam się do Stawu
Smreczyńskiego, gdzie znowu się pobyczyłam kawał czasu. Pewna pani, która
przybyła w góry z wnukiem, pokazała mi przepoczwarzającą się ważkę. Gdzie nie
spojrzysz, w górach jest pełno natury!
Jak zgłodniałam, to znowu poszłam
do schroniska na herbatę, było to typowe zabijanie czasu, ale było mi baaardzo
przyjemnie tak móc się polenić. Chciałam jeszcze odwiedzić Dolinę Lejową, ale
po drodze turyści mówili, że wszystko tam płynie, błoto jest do kolan itp.,
więc poprzestałam na zdobyciu Przysłopu Kominiarskiego i powrocie tą samą trasą
do Kir.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz