Tym razem celem mojego wyjazdu
były Góry Świętokrzyskie. Co prawda przez te kilka dni nie da się poznać
wszystkich atrakcji, ale można poznać w góry w soczewce. Miał to być wyjazd
wiosenny, no niestety śnieg na to nie pozwolił. Naszą bazą startową było schronisko
młodzieżowe Pod Pielgrzymem, mieści się ono w miejscowości Nowa Słupia.
O godzinie 11-tej wyruszyliśmy do
Bodzentyna, gdzie znajdują się ruiny zamku wzniesionego w XIV wieku na
polecenie założyciela miasta – biskupa Bodzętego (podawano również: Bodzanta).
Zamek ten znajduje się na skarpie, którą otaczały fortyfikacje miejskie, opływa
go rzeka Psarka. Prawie do końca XVIII w. zamek był siedzibą biskupów
krakowskich, na początku XIX w. budynek przejęło państwo, do 1814 r. mieścił
się tu spichlerz i szpital, ale później niestety ściany zaczęto rozbierać celem
pozyskania budulca. W 1902 r. zamek w Bodzentynie wpisano do rejestru zabytków.
Z zamkiem wiąże się pewna legenda. Mianowicie w lochach więżono arian i
kalwinów, a jeden z nich, w akcie desperacji i wielkiego głodu zjadł księgę z
postulatami swojej wiary.
Kolejnym naszym celem było odwiedzenie
pomnika przyrody – dębu Bartek. Być może to pogoda nie była sprzyjająca, ale
widok Bartka był niezwykle przygnębiający, drzewo jest w opłakanym stanie. Jego
konary są wsparte metalowymi podporami, a pień zabudowany deskami, co ma go
uchronić o dalszych zniszczeń i chorób. Bartek jest jednym z najstarszych dębów
w Polsce, jego wiek określa się na 700-1000 lat.
Stamtąd udaliśmy się do Chęcin,
gdzie znajduje się Jaskinia Raj. Aby ją zwiedzić musieliśmy podzielić się na
dwie grupy, ponieważ przewodnik obsługiwał tylko 15 osób. W jaskini tej można
zobaczyć bogatą szatę naciekową: stalagmity, stalaktyty i stalagnaty. Mieszkają
tam też „żyjątka”, najpopularniejsze są oczywiście nietoperze – gacki (część z
nich spała, najciekawsza była kolonia ok. 60 nietoperzy śpiących w grupie,
część fruwała między ścianami jaskini), a największą grozę (przynajmniej u
części z nas) wzbudziły jadowite pająki.
Po zwiedzaniu Jaskini Raj
mieliśmy udać się do zamku w Chęcinach. Niestety okazało się, że zamek jest
zamknięty i nici ze zwiedzania :( Dlatego udaliśmy się w drogę powrotną,
ustalając, że każdy we własnym zakresie znajdzie knajpkę, gdzie będzie mógł się
posilić. Okazało się, że wcale to nie jest takie proste, ponieważ w jednej z
kieleckich restauracji podawano tylko gęsie pipki, kelner bardzo nas namawiał
do spróbowania tego specjału mówiąc „karkówki (itp.) akurat nie ma, ale za to
są gęsie pipki, gotujemy je od 8-miu godzin”, nie chcieliśmy jednak grupowo
jeść jednego i tego samego dania, chcieliśmy zaznać różnych smaków ;) Kelner
był tak zdesperowany, że chciał nas poczęstować gęsimi pipkami nawet za darmo,
ale stwierdziliśmy, że jednak poszukamy innego miejsca. Musieliśmy przejechać
spory kawałek drogi zanim znaleźliśmy kolejną knajpę, dlatego bez wahania
zatrzymaliśmy się przy pierwszej napotkanej i… okazało się, że w środku jest
już grupa naszych znajomych, którzy nie kluczyli wcześniej po Kielcach. Myślę,
że obsługa nie spodziewała się takiego szturmu, obawialiśmy się nawet, że z
każdym kolejnym zamówieniem, kucharka ucieknie z piskiem. Spędziliśmy tam dobre
2,5h, żołądki przylegały nam już do kręgosłupów, ale dania na szczęście były
smaczne a menu było bardziej rozbudowane niż to w kieleckiej restauracji
staropolsko-żydowskiej. Po wyjściu stwierdziliśmy, że trzeba sprawdzić jak się
nazywa jedyna restauracja w promieniu kilkunastu kilometrów i okazuje się, że
nieprzypadkowo ta knajpa to Biały Kruk! (Znajduje się ona w miejscowości
Górno).
Wieczorem w schronisku pojawiało
się coraz więcej osób, a po całym dniu zwiedzania chciałoby się napić
najlepszego i najbardziej uniwersalnego napoju na P, ale cóż poradzić, jeśli organizatorowi
wyraźnie powiedziano, że alkohol nie jest tolerowany, co więcej na straży
bezpieczeństwa lokalu (bo chyba nie naszego) postawiono dwóch ochroniarzy (to
był dla nas ogromny szok). Uaktywniła się nam jednak kreatywność i
postanowiliśmy przygotować puszkom „ubranka” z serwetek, sklejając je metkami
na ceny (część osób po prostu wyciągnęła kubki, ale nasze etui, które
nazwaliśmy lampionami samo w sobie poprawiało nam nastrój). Kryliśmy się jak za
czasów liceum, śmiechu przy tym było co nie miara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz