piątek, 5 kwietnia 2013

Atrakcje Gór Świętokrzyskich

Tym razem celem mojego wyjazdu były Góry Świętokrzyskie. Co prawda przez te kilka dni nie da się poznać wszystkich atrakcji, ale można poznać w góry w soczewce. Miał to być wyjazd wiosenny, no niestety śnieg na to nie pozwolił. Naszą bazą startową było schronisko młodzieżowe Pod Pielgrzymem, mieści się ono w miejscowości Nowa Słupia.
O godzinie 11-tej wyruszyliśmy do Bodzentyna, gdzie znajdują się ruiny zamku wzniesionego w XIV wieku na polecenie założyciela miasta – biskupa Bodzętego (podawano również: Bodzanta). Zamek ten znajduje się na skarpie, którą otaczały fortyfikacje miejskie, opływa go rzeka Psarka. Prawie do końca XVIII w. zamek był siedzibą biskupów krakowskich, na początku XIX w. budynek przejęło państwo, do 1814 r. mieścił się tu spichlerz i szpital, ale później niestety ściany zaczęto rozbierać celem pozyskania budulca. W 1902 r. zamek w Bodzentynie wpisano do rejestru zabytków. Z zamkiem wiąże się pewna legenda. Mianowicie w lochach więżono arian i kalwinów, a jeden z nich, w akcie desperacji i wielkiego głodu zjadł księgę z postulatami swojej wiary.


Kolejnym naszym celem było odwiedzenie pomnika przyrody – dębu Bartek. Być może to pogoda nie była sprzyjająca, ale widok Bartka był niezwykle przygnębiający, drzewo jest w opłakanym stanie. Jego konary są wsparte metalowymi podporami, a pień zabudowany deskami, co ma go uchronić o dalszych zniszczeń i chorób. Bartek jest jednym z najstarszych dębów w Polsce, jego wiek określa się na 700-1000 lat.

Stamtąd udaliśmy się do Chęcin, gdzie znajduje się Jaskinia Raj. Aby ją zwiedzić musieliśmy podzielić się na dwie grupy, ponieważ przewodnik obsługiwał tylko 15 osób. W jaskini tej można zobaczyć bogatą szatę naciekową: stalagmity, stalaktyty i stalagnaty. Mieszkają tam też „żyjątka”, najpopularniejsze są oczywiście nietoperze – gacki (część z nich spała, najciekawsza była kolonia ok. 60 nietoperzy śpiących w grupie, część fruwała między ścianami jaskini), a największą grozę (przynajmniej u części z nas) wzbudziły jadowite pająki.
Po zwiedzaniu Jaskini Raj mieliśmy udać się do zamku w Chęcinach. Niestety okazało się, że zamek jest zamknięty i nici ze zwiedzania :( Dlatego udaliśmy się w drogę powrotną, ustalając, że każdy we własnym zakresie znajdzie knajpkę, gdzie będzie mógł się posilić. Okazało się, że wcale to nie jest takie proste, ponieważ w jednej z kieleckich restauracji podawano tylko gęsie pipki, kelner bardzo nas namawiał do spróbowania tego specjału mówiąc „karkówki (itp.) akurat nie ma, ale za to są gęsie pipki, gotujemy je od 8-miu godzin”, nie chcieliśmy jednak grupowo jeść jednego i tego samego dania, chcieliśmy zaznać różnych smaków ;) Kelner był tak zdesperowany, że chciał nas poczęstować gęsimi pipkami nawet za darmo, ale stwierdziliśmy, że jednak poszukamy innego miejsca. Musieliśmy przejechać spory kawałek drogi zanim znaleźliśmy kolejną knajpę, dlatego bez wahania zatrzymaliśmy się przy pierwszej napotkanej i… okazało się, że w środku jest już grupa naszych znajomych, którzy nie kluczyli wcześniej po Kielcach. Myślę, że obsługa nie spodziewała się takiego szturmu, obawialiśmy się nawet, że z każdym kolejnym zamówieniem, kucharka ucieknie z piskiem. Spędziliśmy tam dobre 2,5h, żołądki przylegały nam już do kręgosłupów, ale dania na szczęście były smaczne a menu było bardziej rozbudowane niż to w kieleckiej restauracji staropolsko-żydowskiej. Po wyjściu stwierdziliśmy, że trzeba sprawdzić jak się nazywa jedyna restauracja w promieniu kilkunastu kilometrów i okazuje się, że nieprzypadkowo ta knajpa to Biały Kruk! (Znajduje się ona w miejscowości Górno).

Wieczorem w schronisku pojawiało się coraz więcej osób, a po całym dniu zwiedzania chciałoby się napić najlepszego i najbardziej uniwersalnego napoju na P, ale cóż poradzić, jeśli organizatorowi wyraźnie powiedziano, że alkohol nie jest tolerowany, co więcej na straży bezpieczeństwa lokalu (bo chyba nie naszego) postawiono dwóch ochroniarzy (to był dla nas ogromny szok). Uaktywniła się nam jednak kreatywność i postanowiliśmy przygotować puszkom „ubranka” z serwetek, sklejając je metkami na ceny (część osób po prostu wyciągnęła kubki, ale nasze etui, które nazwaliśmy lampionami samo w sobie poprawiało nam nastrój). Kryliśmy się jak za czasów liceum, śmiechu przy tym było co nie miara. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz