Dziś mieliśmy w planie przejść czerwony
szlak Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Parę minut po 9-tej, niebieskim
szlakiem (tzw. Drogą Królewską), dotarliśmy na szczyt Łysej Góry, zwanej też
Łyścem (wys. 594 m
n.p.m.). Pogoda niestety nie rozpieszczała nas była gęsta mgła i jakież było moje
zdziwienie, gdy podniosłam głowę do góry i na 2-3 metry przede mną
dostrzegłam mur.
Na Łysej Górze znajduje się klasztor Święty Krzyż, gdzie
znajdują się relikwie krzyża Jezusa. Tam miał na nas czekać przewodnik, by
oprowadzić nas po klasztorze. Niestety zbiegiem okoliczności nie mógł przybyć,
dlatego zwiedziliśmy klasztor we własnym zakresie, a część osób zeszła też do
krypt. Następnie czerwonym szlakiem im. Edmunda Massalskiego udaliśmy się w
stronę Świętej Katarzyny. Wielu miejscowych mówiło nam, że zwykle idzie się tam
8 godzin, a w zimowych warunkach to pewnie i z 10. Dziwiło nas to trochę, bo
mapy pokazywały ok. 5 godzin na cały szlak, ale rzeczywiście nie wiedzieliśmy czego
się spodziewać. Zaraz poniżej klasztoru znajduje się taras widokowy na gołoborza
(czyli rumowiska skalne), które niestety były przysypane śniegiem.
Szlak
biegnie tuż obok obszarów ochrony ścisłej, najczęściej terenem zalesionym,
miejscami jednak biegnie na skraju parku, dzięki czemu otwierały się widoki
(choć mocno ograniczone przez chmury i zamglenia) na inne „pasma” Gór
Świętokrzyskich (to, którym wędrowaliśmy to Łysogóry). Mniej więcej po
przejściu 1/3 szlaku zorientowaliśmy się, że prognozy przejścia szlaku w 8
godzin były mocno przesadzone, ale oznaczało to tyle, że będziemy mieć więcej
czasu wieczorem.
Mniej więcej ok. godziny 14-tej wszyscy zdobyli Łysicę –
najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich, osiągający 612 m n.p.m.
Grupa, tak jak
zwykle, zdobywała poszczególne punkty szlaku o różnej porze, jeden z kolegów
zostawiał nam kartki :) Na końcu czerwonego szlaku, u stóp Łysicy, znajduje się
źródło świętego Franciszka, które według legendy powstało z łez wypłakanych
przez pewną dziewczynę po stracie
siostry i ukochanego. Podobno woda ze źródła miała cudownie leczyć wzrok.
Wieczorem jeden z kolegów
opowiedział na czym polega nabieranie aklimatyzacji, asekuracja podczas
przekraczania lodowców oraz jak uniknąć choroby wysokogórskiej. Janusz przywiózł ze sobą linę i pozwolił
wszystkim potrenować wiązanie ósemki, motylka i prusika. Później były już tylko
tańce, hulanki i swawole :) to tak na zakończenie wyjazdu.