Dzień 8 marca 2013 r.
postanowiłam uczcić wyjazdem w góry. Początkowo istniał plan wejścia na Babią
Górę, jako odwet z samą sobą, gdy zrezygnowałam z wejścia w lutym br. Niestety
prognozy były nieubłagane: bezchmurnego nieba, a tym bardziej widoczności – nie
zapowiadano, dlatego wydawało się, że nie warto pchać się bardzo wysoko.
Wraz z Halinką udałyśmy się z
Nowego Targu do Krościenka, a stamtąd zielonym szlakiem na Sokolicę.
Sokolica to szczyt o wysokości 747 m n.p.m., znajdujący się
w tzw. Pieninkach (Pieniny Środkowe).
Dojście do szlaku przez miasto
zajmuje ok. 15 minut, wiedzie ulicą św. Kingi i dłużyło nam się, gdyż nie ma
tam niczego ciekawego. Na szczęście już niebawem weszłyśmy na właściwy szlak, przez chwilę
wiodący lewym brzegiem Dunajca. Na ścieżce było mnóstwo zbitego śniegu i lodu,
po których nie szło się łatwo, ale skutecznie omijałyśmy te miejsca, bo nie
chciałyśmy zakładać raczków (Halinka) i raków (ja). Za chwilę szlak skręcił w
prawo do góry i tu na przemian były lód i śliskie liście, dlatego kluczyłyśmy
po bokach w lesie, gubiąc czasami szlak.
Po pewnym czasie po lewej stronie
zobaczyłyśmy ciekawe głazy porośnięte zielonym mchem. Okazało się, że jest to
wylot jaskini o nazwie Dziury. Jest to jaskinia o długości 95 m , jej głębokość wynosi 16 m .
Za chwilę doszłyśmy do
polany Mały Sosnów, która znajduje się tuż pod przełęczą Sosnów (650 m n.p.m.) – niegdyś te
miejsca nosiły jedną nazwę.
Na przełęczy Sosnów znajduje się
tablica informacyjna i ławeczki, gdzie postanowiłyśmy zjeść drugie śniadanie.
Do szczytu Sokolicy zostało tylko 15 minut, ale dzień był dosyć wietrzny, więc
wolałyśmy zostać w miejscu, gdzie są jeszcze drzewa. Niedługo czekałyśmy na
kompanów do kanapki. Nie minęło parę minut, a niespodziewanie byłabym
pozbawiona kanapek, które leżały w pudełku na moich kolanach. Tym intruzem był
kowalik, a właściwie cała banda kowalików, która najwidoczniej czekała aż
podzielimy się okruchami chleba. Początkowo
uznałyśmy, że skoro nie wolno dokarmiać zwierząt w parku narodowym, to
nie będziemy tego robić, ale po kilku próbach sfotografowania tych ptaków
(byłyśmy pewne, że to dzięcioły, stwierdziłyśmy to po długich dzióbkach i po
stukaniu po gałęziach), postanowiłyśmy oddać trochę swojego jedzenia. Okazało
się, że kowaliki były sprytniejsze od nas, bo tak szybko zabierały okruchy, że
i tak nie dało się zrobić ostrego zdjęcia (naszymi aparatami).
Na przełęczy Sosnów wkroczyłyśmy
się niebieski szlak zwany Sokolą Percią. Na lewo prowadzi on na Sokolicę, na
prawo na Czertezik. Niedaleko od przełęczy rozdzielającej te dwa szczyty,
musiałyśmy założyć raczki i raki, bo lodu było sporo i nie chciałyśmy ryzykować
upadkiem. Do szczytu Sokolicy prowadzą zbudowane z głazów schodki, obok których
są poręcze, bardzo one nam pomagały przy wejściu.
Ze szczytu Sokolicy rozciąga się
wspaniały widok na przełom Dunajca, który płynie 310 metrów niżej, Trzy
Korony oraz charakterystyczne reliktowe sosny, które mają ok. 500 lat. Przy
dobrej pogodzie można także podziwiać Tatry, ale my niestety nie miałyśmy tego
szczęścia, musiały nam wystarczyć Pieniny.
Tuż pod szczytem Sokolicy jest
rozejście szlaków – na przełęcz Sosnów oraz do Szczawnicy. Z Halinką byłyśmy
zdeterminowane, by pójść do Szczawnicy, bo przeczytałyśmy na stronie
internetowej Podhale24.pl, że eleganccy panowie będą rozdawać tam paniom z
okazji ich święta kwiatki. Dlatego też od razu skręciłyśmy w prawo do
Szczawnicy. Szlak dość ostro biegnie w dół, ponad połowę szlaku szłyśmy jeszcze w raczkach i rakach. W pewnym
momencie naszym oczom ukazał się Dunajec i wtedy przyszło otrzeźwienie, że
zeszłyśmy do przeprawy promowej (tzw. Nowy Przewóz), która działa dopiero od 15
kwietnia. Najpierw rozważałyśmy czy mamy ochotę iść z powrotem na górę, czy
spróbujemy trochę po krzakach dojść do jakiegoś mostu. Po konsultacji
telefonicznej z Iwonką, byłyśmy już pewne, że jakoś dotrzemy do Krościenka, ale
zajmie nam to minimum 1,5 godziny. Po drodze mijałyśmy domostwa i było widać
słupy wysokiego napięcia, więc byłyśmy pewne, że jakoś ci ludzie do domu
docierają. Jednak, gdy zobaczyłyśmy przymocowaną do brzegu łódkę, uświadomiło
to nas, że do Krościenka wcale nie jest tak blisko. (Przypuszczam, że ktoś
własną łódką przepływa Dunajec, by szybciej dostać się na drugą stronę rzeki,
bo drogą zajęłoby to zbyt wiele czasu). Jakie było nasze zdziwienie, kiedy
okazało się, że dotarłyśmy do miejsca, gdzie weszłyśmy rano na szlak. Jeszcze
bardziej dziwi mnie, że na mapie nie ma tu szlaku, na szczęście wyraźnie widać
ścieżkę, jednak podejrzewam, iż znaleźliby się tacy, którzy poszliby z powrotem
na Sokolicę.
Nasza pomyłka wywołała u nas mnóstwo śmiechu, wycieczka nie była
wyczerpująca, miałyśmy siłę dreptać dalej, jedyne czego było żal, to czasu na
szykowanie się na wspaniały wieczór ze znajomymi w kawiarni Deja Vue w Nowym
Targu. Na szczęście mimo, że nie dotarłyśmy do Szczawnicy, gdzie miały być
rozdawane kwiatki na Dzień Kobiet, znalazło się paru dżentelmenów w Nowym
Targu, którzy obdarowali nas pięknymi tulipanami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz