Sylwestra 2007/2008 postanowiliśmy spędzić u rodziny mojego
szwagra w górach w miejscowości Kalna (Beskid Śląski). Moja siostra z Mariuszem
umieli już szusować na nartach, ja za to miałam nauczyć się jeździć na desce
snowboardowej (z pewnych względów nie pasowały mi narty, czego w sumie żałuję,
bo teraz z kolei chciałabym nauczyć się jeździć na dwóch deskach). Moje
pierwsze zmagania miały miejsce na oślej łączce stoku Biały Krzyż w Szczyrku.
Wykupiłam 1 godzinę nauki u instruktora. Dzięki temu ustawił mi on wiązania
(niestety w wypożyczalni pan nie wykazał się zbytnią kompetencją) i przekazał
podstawy jazdy na snowboardzie. Nie mogę powiedzieć, że stałam się od razu
Jagną Marczułajtis. Na początku instruktor uczył mnie delikatnego ruszania na
desce i hamowania i w sumie byłoby tego na tyle. Kolejne godziny na stoku
spędzałam na powtarzaniu tych ruchów i staraniu się, by przewrotek było jak
najmniej. Pojawił się tylko problem polegający na tym, że nie potrafiłam
wjeżdżać orczykiem… i tak dzień w dzień na dole odpinałam deskę, brałam ją pod
pachę i szłam na początek „stoku”. Dobrze, że to była ośla łączka – niezbyt
stroma i długa, bo inaczej mogłabym wiele czasu spędzić na podchodzeniu, by
przez 1 minutę cieszyć się zjazdem. Następnego dnia opanowałam już jazdę
powoli, skręcając i nie przewracając się. Spróbowałam nawet wjeżdżać orczykiem,
ale po kilku próbach i autentycznym ujrzeniu gwiazd, gdy po raz kolejny
upadałam, uznałam, że w sumie to mogę wnosić tę deskę.
Muszę przyznać, że ten wyjazd sprawił, iż polubiłam zimę i
dotarło do mnie, że ta pora roku też może być fajna i być dobrym czasem na
wypoczynek w górach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz