poniedziałek, 31 grudnia 2007

A może tak jazda na desce?

Sylwestra 2007/2008 postanowiliśmy spędzić u rodziny mojego szwagra w górach w miejscowości Kalna (Beskid Śląski). Moja siostra z Mariuszem umieli już szusować na nartach, ja za to miałam nauczyć się jeździć na desce snowboardowej (z pewnych względów nie pasowały mi narty, czego w sumie żałuję, bo teraz z kolei chciałabym nauczyć się jeździć na dwóch deskach). Moje pierwsze zmagania miały miejsce na oślej łączce stoku Biały Krzyż w Szczyrku. Wykupiłam 1 godzinę nauki u instruktora. Dzięki temu ustawił mi on wiązania (niestety w wypożyczalni pan nie wykazał się zbytnią kompetencją) i przekazał podstawy jazdy na snowboardzie. Nie mogę powiedzieć, że stałam się od razu Jagną Marczułajtis. Na początku instruktor uczył mnie delikatnego ruszania na desce i hamowania i w sumie byłoby tego na tyle. Kolejne godziny na stoku spędzałam na powtarzaniu tych ruchów i staraniu się, by przewrotek było jak najmniej. Pojawił się tylko problem polegający na tym, że nie potrafiłam wjeżdżać orczykiem… i tak dzień w dzień na dole odpinałam deskę, brałam ją pod pachę i szłam na początek „stoku”. Dobrze, że to była ośla łączka – niezbyt stroma i długa, bo inaczej mogłabym wiele czasu spędzić na podchodzeniu, by przez 1 minutę cieszyć się zjazdem. Następnego dnia opanowałam już jazdę powoli, skręcając i nie przewracając się. Spróbowałam nawet wjeżdżać orczykiem, ale po kilku próbach i autentycznym ujrzeniu gwiazd, gdy po raz kolejny upadałam, uznałam, że w sumie to mogę wnosić tę deskę.



Muszę przyznać, że ten wyjazd sprawił, iż polubiłam zimę i dotarło do mnie, że ta pora roku też może być fajna i być dobrym czasem na wypoczynek w górach.

piątek, 30 listopada 2007

Kolejna książka w tatrzańskiej biblioteczce

W internecie zauważyłam nowość literacką, związaną z tematyką Tatr, mianowicie tomik poezji zebranej przez Michała Jagiełłę pt. „Tatry i Poeci”. Zapragnęłam mieć tę książkę, ale sprawa nie była taka prosta, bo jak tylko zaczęto ją promować, to od razu zniknęła z półek księgarskich. Strasznie mi było żal, ale… spadła mi jak gwiazdka z nieba informacja, że mój znajomy ma zajęcia na studiach z Michałem Jagiełłą. Wybłagałam go o to, by zapytał wykładowcę czy zna może źródło chociaż jednego egzemplarza. Okazało się, że a i owszem. Michał Jagiełło był wtedy dyrektorem Biblioteki Narodowej, która posiadała w swoich zasobach kilka egzemplarzy. Zaprosił nas do siebie i nie dość, że zdobyłam egzemplarz, mogłam znowu spotkać się z Michałem Jagiełłą, to jeszcze otrzymałam kolejny autograf. Pan Jagiełło naniósł też kilka poprawek we wstępnie, chochliki poprzestawiały słowa czasem w zabawny sposób. Zdobyty autograf jest wciąż wyjątkowy, bo poczyniony dla… Małgorzaty i Sebastiana. Tym sposobem nigdy nie zapomnę, dzięki komu tak naprawdę mam tę książkę a przy okazji – Sebastian miał 5 z przedmiotu na studiach. 

czwartek, 31 maja 2007

Pierwsze spotkanie z Michałem Jagiełłą

Z portalu społecznościowego dowiedziałam się, że w jednej warszawskich czytelni odbędzie się spotkanie z  Michałem Jagiełłą – ratownikiem górskim i byłym naczelnikiem tatrzańskiej sekcji GOPR-u. Przy okazji dowiedziałam się, że jest on autorem książki o wyprawach ratunkowych w Tatrach „Wołanie w górach”. Polecano tę książkę jako wiele mówiącą o Tatrach i zagrożeniach jakie tam czyhają na turystów i wspinaczy. Pierwszy rozdział pt. „Gałązka kosodrzewiny” zaczęłam czytać już w pociągu (musiałam po książkę pojechać specjalnie do Warszawy), nawet się nie spostrzegłam, kiedy dojechałam do celu, tekst był bardzo wciągający!

Na spotkanie z Michałem Jagiełłą przybył tłum ludzi. Spodziewałam się młodych ludzi, mniej więcej moich rówieśników (miałam wtedy 21 lat), a okazało się, że były osoby w naprawdę sędziwym wieku. Zaczęły mi się otwierać oczy na środowisko górskie, jak ono wygląda, że to wiele pokoleń i mnóstwo ludzi pasjonujących się górami. Michał Jagiełło, bardzo sympatyczny człowiek, opowiadał o akcjach górskich, o tym jak się w górach znalazł, co góry dla niego znaczą i przy okazji promował swoją książkę „Goryczka, słodyczka, czas Opowieści”. Po raz pierwszy mogłam porozmawiać przez chwilę z prawdziwym (jak wtedy myślałam) człowiekiem gór, byłam zafascynowana tym spotkaniem i ku mej uciesze mogłam zdobyć autograf do świeżo zakupionego „Wołania w górach”. Tu też wzięła początek moja pasja zbierania książek z autografem.