Trudno określić moment kiedy zaczęła się moja górska pasja.
Wiele osób mnie o to pyta, skąd pomysł na góry? Tatry zafascynowały mnie już
bardzo dawno temu i nie wiem co było pierwsze: czy wycieczka szkolna do
Zakopanego (było to w maju 1997 roku, bardzo utkwił mi w pamięci widok ołtarza
budowanego na Wielkiej Krokwi, ale najbardziej widok z pociągu na Tatry w
promieniach wschodzącego słońca), czy może lekcje geografii, kiedy zachwycałam
się jakie piękne góry są w naszym kraju.
Na dobre jednak zaczęło się, kiedy rozpoczęłam pracę i
mogłam pozwolić sobie na wyjazdy według własnego pomysłu. Pierwszy taki krótki
wyjazd nastąpił w długi sierpniowy weekend (13 – 15 sierpnia 2005 r.). Co
prawda były to tylko trzy dni, ale ja i tak byłam bardzo szczęśliwa, że mogę się
wyrwać z Centrum i że to taka moja pierwsza odskocznia od pracy.
Na wyjazd udałam się z moją siostrą Anią i jej narzeczonym
Mariuszem. Do Zakopanego udaliśmy się samochodem, na miejsce dotarliśmy
popołudniu. Po zakwaterowaniu wybraliśmy się na Gubałówkę. Już nie pamiętam czy
pieszo, czy kolejką, ale podejrzewam, że mogliśmy zrobić sobie taką rozgrzewkę
przed kolejnym dniem.
14 sierpnia 2005 r. udaliśmy się do Doliny 5 Stawów
Polskich. Był to mój pierwszy raz w tej Dolinie. Mój zachwyt był ogromny a rozpoczął
się już od wejścia w Dolinę Roztoki, wzrastał wprost proporcjonalnie do
osiąganej wysokości, a więc przy Wodospadzie Siklawa, którego wodne mgiełki
czuć było na twarzy (cudowne schładzanie po wysiłku), przy Wielkim Stawie i potem
w drodze na Świstówkę, to były same ochy i achy. Ze Świstówki udaliśmy się do
Morskiego Oka. Pamiętam moje emocje, kiedy pierwszy raz musiałam użyć łańcucha,
byłam przekonana, że zginę lada moment. Teraz tego łańcucha już nie ma, myślę,
że przy deszczu przydałby się w tym miejscu, ale wygląda na to, że skały tak
bardzo ulegają niszczeniu, że nie ma sensu tego łańcucha tam umieszczać, bo co
chwilę trzeba by było go naprawiać i kotwiczyć na nowo.
Wracając do mojego
pierwszego razu z łańcuchem – byłam śmiertelnie przerażona, a miejsce
przechodziłam jak baletnica. No cóż, widać było mój brak doświadczenia, ale
każdy kiedyś zaczynał… Jakimś cudem kupiłam rok wcześniej buty górskie,
bynajmniej nie z powodu moich górskich planów, ale po prostu podobał mi się górski
styl. Tym sposobem, jako jedyna nie cierpiałam następnego dnia z powodu
odcisków i otarć.
Jednak następny dzień to już nie były górskie eskapady a
podróż powrotna do Warszawy. Ania z Mariuszem odprowadzili mnie na stację, a ja
uroniłam niejedną łzę, kiedy pociąg ruszył w drogę…